Prezydent Lechistanu
Biogram Jana
Wolą Starszyzny Wybrany,
By Kierunek w Jedności i Prawdzie Stanowisku Został Nadany
O „jaśku z Toronto”...
Kiedy byłem jeszcze mały
Słowa Mamy pamiętałem
Ojca wiatry gdzieś pognały
I zostałem obok Mamy
Jedno wdzianko zawsze miałem
I śmietniki odwiedzałem
Gdyż kasiora się skończyła
I nie zawsze „micha” była
A że mordę miałem ładną
Żydzi bili w nią z pogardą
W bezkarności w ich działaniach
Poznawałem ich mniemania
I że wszędzie ją wkładałem
Często w „papę” dostawałem
Bo zazdrośni byli żydzi
Że goj mały wciąż z nich szydzi
Choć ubranko miałem jedno
Zima, lato jak to z biedą
Ale zawsze uśmiech miałem
I skurwielów się nie bałem
Gęby mieli zakazane
Tak fałszywie zakłamane
Jad z nich sączył się żmijowo
A mi było z nich wesoło
Mama miała wciąż zmartwienie
Brakowało na jedzenie
Choć ja nigdy niewybredny
Suchy chleb na moje zęby
Posyłano mnie po fajki
Po „Klubowe” dla sąsiadki
A za „drogę” kupowałem
Do mej procy gumę białą
I butelki też zbierałem
A złotówkę z każdej miałem
W skupie pani, panna Zocha
Mi mówiła, że mnie kocha
I kowala też poznałem
Wtedy tylko sześć lat miałem
Pokazywał mi jak spawa
Żeby Mama nie wiedziała
I pan kowal też mnie lubił
I uśmiechu swego bym nie zgubił
Nawet pani sprzedawczyni
O mnie w sklepie tak mówili
Taki mały sześciolatek
Jak dorosły jest gagatek
Wie co chce i o czym mówi
On naprawdę się nie zgubi
I tak mijał rok za rokiem
Żyć musiałem z tym rynsztokiem
Z każdej strony syk żmijowy
Tylko Stwórca do obrony
Moja Mama była mała
Żmijom nie podskakiwała
I oczami w nich wpatrzona
Nie być jadem zarażona
Tak mijały lata Mamie
Nowe dali jej mieszkanie
Wyprowadzka z gniazda żmij
A na drogę „torba i kij”...
W nowym miejscu też w ciasnocie
Żyd sąsiadem w swej durnocie
Awantury robił ciągle
Na żmijową zgniłą modłę
A że szkoły czas nastawał
Propagandę żyd nadawał
Z tego „cyrku” wciąż się śmiałem
Głupa zawsze odgrywałem
I gadali i pieprzyli
Jak tę Polskę uzdrowili
A że kradli, rabowali
Wszyscy na to pozwalali
Związki jakieś zakładali
Wszystkich wokół wywłaszczali
Gawiedź wtedy się cieszyła
I nie myśląc, że idzie bida
I zaczęło być ponuro
Wziąłem wtedy się za pióro
Kiedy Polskę do kołchozu
No i gawiedź do powrozu
Teksty moje były śmiałe
Wyśmiewałem też Kabalę
I gawiedzi przeznaczenie
Plany miało żmijowe plemię
Tekst za tekstem jak w produkcji
Też się śmiałem z rewolucji
Jak te żmije rozwydrzone
Jak to plemię tak skurwione
Na diabelskiej wciąż lawecie
Lichwą kradną w całym Świecie
Zniewalają i szabrują
Cudy w kijach obiecują
Wtem Lechistan powołany
Zamknie żydom wszystkie bramy
Do złodziejstwa i oszustwa
Kraść nie będzie żadna pluskwa
Gawiedź patrzy, oczy szerzy
I w Lechistan wciąż nie wierzy
Ni podatków ani lichwy
Ni lichwiarzy ani mykwy
I Prezydent już wybrany
Przez Starszyznę jest zadbany
Gawiedź ślepka przełupiła
Prawdę wreszcie zobaczyła
W Lechistanie nic na „krechę”
Bez podatków, życie w „dechę”
Bez procentów i kredytów
Bez „pijawek” i oprychów
A na drogach dla pojazdów
Bez nakazów i zakazów
Bez łapówek, malwersacji
Ani żadnych spekulacji
I jak żyć w tym Lechistanie
Kiedy wolność ma władanie
Bez przekrętów i bez lichwy
Bez lichwiarzy i bez sitwy
Kończę swoje dziś przesłanie
Niechaj wszystko to się stanie
Żyć normalnie w Lechistanie
W Miłość Stwórcy i w Nim Uznanie...
podziel się:
~...:...~